+1
Dariusz Stefaniak 31 maja 2014 01:35
Kiedy na początku czerwca ustaliliśmy z Pauliną, że w weekendową podróż wybierzemy się właśnie do Mediolanu, oczywistym się stało, że musimy obejrzeć „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci, które to malowidło znajduje się na ścianie refektarza kościoła Santa Maria delle Grazie. Zaiste, trudno o skromniejsze miejsce do eksponowania dzieła mistrza (gdyby o to przewidziano, kiedy zlecano mu tę pracę…). Jednorazowo może je oglądać dwadzieścia pięć osób. Wtedy jednak jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Paulina wspomniała mi, że jej koleżanaka podczas poprzednich wakacji miała problemy z dostaniem się do środka i dlatego wejściówki lepiej zarezerwować wcześniej. Wszedłem więc na odpowiednią stronę internetową i po chwili dowiedziałem się, że najbliższe wolne miejsca oferują na… 26 sierpnia, godz. 13:00. Gdyby to był Prima Aprilis, pomyślałbym, że ktoś chce mi zrobić dowcip. Telefon do biura rezerwacji potwierdził jednak złe wiadomości. Obraz, wpisany na listę światowego dziedzictwa Unesco zawsze przyciągał turystów niczym na przykład Mona Lisa w Paryżu, ale obecne tłumy to zapewne dodatkowy efekt popularności książki „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna oraz filmu nakręconego na jej podstawie. Pogodziliśmy się więc, że nasz wizyta w Mediolanie będzie musiała byc okrojona o ten istotny element.
Za szybko złożyłem broń nie szukając alternatywnych rozwiązań, ale zasugerowałem się ta informacją. Tymczasem juz podczas podróży otrzymałem maila od Anioła z radą niemalże sensacyjną. Okazywało się, że niektórzy operatorzy wycieczek po mieście gwarantują w pakiecie obejrzenie obrazu. Hm, teraz zaczynałem rozumieć skąd ów brak miejsc. Operatorzy miejskich wycieczek, biura turystyczne i.t.d. – wszyscy wykupują te w sumie niewielką pulę miejsc, by przyciągnąć do siebie klientów. Dla turysty indywidualnego zostają nędzne resztki. Na owej stronie internetowej informowano właśnie, że 10 czerwca rozpocznie się sprzedaż wejściówek na… wrzesień.
Zaczęliśmy przeglądać oferty biur. Trzyipółgodzinna wycieczka – koszt 60 euro od osoby. Wliczony wstęp do La Scali (zwiedzanie), oglądanie „Ostatniej wieczerzy”, katedry, Zamku Sforzów. Decydujemy się, ale… nie ma miejsc. Nie zrażeni idziemy na przystanek. Może ktoś zrezygnuje? Mamy numer 3 i 4 na liscie rezerwowych. Czekamy do odjazdu. Na minutę przed nim dochodzi jakaś pani z dzieckiem i przewodniczka informuje nas:
- Sorry, w tym momencie zostały juz tylko dwa miejsca.
Odchodzimy. Jedziemy jeszcze pod sam kościół w nadziei, że uda nam się przyłączyc do jakiejś wycieczki, że może ktoś zrezygnuje, ale na próżno. Może gdybyśmy stali tam pół dnia, ale szkoda czasu… Trudno, świat się przecież jutro nie kończy i może kiedyś jeszcze będziemy mieć okazję…
A teraz od początku…
Byłem mile zaskoczony wielkością krakowskiego dworca lotniczego, który zdecydowanie przewyższał znane mi jego dopowiedniki w Gdańsku i Wrocławiu. Żeby jednak nie było zbyt słodko, podkreślę paskudną manierę używania w lotniskowych kawiarenkach plastikowych kubeczków do wszytkiego. Rozumiem to w przypadku zwykłych napojów orzeźwiających. Nawet podawanie w nich piwa gotów jestem zaakceptować, chociaż na pewnym poziomie po prostu nie wypada. Natomiast kiedy w barku pełnym rozmaitych lepszych alkoholi serwuje się gin, whisky albo rum (żądając około dwudziestu złotych za drink) w takiej plastikowej ohydzie to już zakrawa na skandal. Czyżby słynna krakowska oszczędność? Tylko co z krakowską elegancją?

Wylądowaliśmy w Bergamo, skąd autobus dowiózł nas pod budynek głównego dworca kolejowego w Mediolanie. Ten zachwycił nas od pierwszego wejrzenia. Potężna bryła budowli przypomina trochę monumentalne gmachy charakterystyczne dla systemów totalitarnych. I rzeczywiście – data na frontonie: rok 1931 wskazuje na czas kiedy faszyzm stawał się jedynie słuszną ideologią. Funkcjonalność dworca połączona z jego pięknymi wnętrzami robią ogromne wrażenie. Przyjeżdżaliśmy tam podczas naszej wycieczki kilkakrotnie, zawsze z przyjemnością przechadzając się po wzdłuż i wszerz zanim wróciliśmy do położonego nieopodal naszego hotelu.
W sobotnie popołudnie z powodu odbywającej się mszy nie mogliśmy zwiedzić wnętrza katedry, ale za to wybralismy się na jej dach. Słyszałem wcześniej o takiej mozliwośći, lecz rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Myślałem, że po prostu wyjedziemy na górę, by popatrzeć w dół na miasto, jak to zazwyczaj się dzieje przy rozmaitych wjazdch na wieże i tym podpobne punkty widokowe. Tymczasem ów dach był atrakcją samą w sobie. Prawdziwy labirynt przejść wśród gęstwiny przebogato zdobionych łuków, zwieńczonych wieżyczkami z figurami świętych, aniołów a także rozmaitych maszkaronów.
Na najwyższej wieży stoi pozłacana figura Madonny.
Każdy z tych detali można byłoby przez długie minuty odkrywać z osobna. Idę o zakład, że ani my, ani żaden inny przeciętny turysta nie jest w stanie ogarnąć choćby ćwierci wszystkich znajdujących się tam rzeźb.
A widoki? Też przepyszne oczywiście.
Fajnie też jest tak po prostu posiedzieć na szczycie dachu trzeciej co do wielkości katedry w Europie.
Jeżeli chodzi o Piazza del Duomo to największą niespodzianką było dla mnie istnienie tuz obok katedry słynnej galerii handlowej Vittorio Emanuele II.. Wydawało mi się, że ten charakterystyczny pasaż zwieńczony szklanym dachem, mający już blisko sto pięćdziesiąt lat znajduje się gdzieś dalej, w handlowej dzielnicy. Tymczasem sklepy i Corso de Buenos Aires sobie, a prekursor wspólczesnych malli jest perełką stanowiącą eleganckie wyjście z placu katedralnego.
My poszliśmy jednak bokiem, zostawiając sobie zwiedzanie galerii na poniedziałek, kiedy zamkniete będa muzea. Zrobiliśmy sobie spacer w kierunku Zamku Sforzów. Po drodze jednak zahaczyliśmy o La Scalę. I tu znów rzeczywistość zderzyła się z wyobrażeniami. Plac o tej samej nazwie zamiast ogrmnego budynku zamykała fasada dwupiętrowego pałacyku.
Już nawet jedno wejść do galerii Vittorio Emanule II najdujące się na tym placu, czy pomnik Leonarda da Vinci przykuwały większą uwagę niż ów niepozorny budynek mieszczący wewnątrz bodaj najsłynniejsza scenę świata.
Było za późno, by dostac się do wnętrza tego samego dnia, ale zamierzaliśmy przyjść tam w poniedziałek. Liczylismy po cichu., że uda nam się załapać na jakieś przedstawienie i rzeczywiście, grano jakiś koncert w niedzielę, lecz była to impreza zamknięta. Ogólnodostepne przedstawienie dawano dopiero w następny piątek. Zakończyliśmy więc ten dzień przy Zamku Sforzów, przed powrotem do hotelu delektując się włoskimi lodami w pobliskiej kafejce.
W drodze powrotnej wpadliśmy jeszcze na chwilę na Piazza del Duomo, gdzie pstryknąłem kilka wieczornych fotek.
Aha, muszę jeszcze dodać, że chyba najbadziej zdziwiły mnie w Mediolanie… tramwaje. Obok ultranowoczesnych składów jeżdżą tam sobie wagony z lat tak na oko trzydziestych albo czerdziestych. Nie jeden albo dwa składy turystyczne, ale najnormalniejsze w świecie, swiadczące regularną służbę pojazdy. Pogratulować jakości.

c.d.n.

Dodaj Komentarz